Trading wysokiej częstotliwości (HFT) – maszynka do robienia pieniędzy
Ostatnimi czasy, wśród uczestników rynków finansowych coraz częściej pojawia się tajemniczy zwrot High Frequency Trading (HFT), czyli trading wysokiej częstotliwości. Co oznacza i dlaczego popularność (zarówno ta dobra jak i zła) tego stwierdzenia rośnie w tak szybkim czasie? O tym właśnie jest dzisiejszy wpis.
W tym momencie wato zastanowić się jakie kolosalne zmiany pociągnęła za sobą opisana rewolucja? Kosztem/zaletą przejścia z parkietu na „ekrany”, było zwiększenie efektywności rynku. Zaletą – ponieważ większa efektywność oznaczała bardziej precyzyjne odzwierciedlenie wartości instrumentu w cenie; Wadą – ponieważ możliwości czerpania zysków z odchyleń od wartości prawdziwej stały się zdecydowanie mniejsze. Osoby widzące przyszłość w handlu elektronicznym zainwestowały ogromne środki w sprzęt i architekturę umożliwiającą całkowite wykorzystanie dostępnych możliwości. Z czasem, gdy trend okazał się nieodwracalny, pozostali, bardziej ostrożni, zaczęli dołączać do wyścigu technologicznego. Oczywistym jest, że Ci którzy pierwsi zdecydowali się na ten krok, podjęli największe ryzyko ale zyskali najwięcej, ponieważ gdy „nowi” zaczęli uczyć się funkcjonować w nieznanych warunkach, dla nich to środowisko nie było już niczym nowym dzięki czemu korzystali na błędach początkujących. A jak sytuacja wygląda dzisiaj?
(źródło: http://www.nytimes.com/2009/07/24/business/24trading.html)
Pozdrawiam
Kto pierwszy ten lepszy
Gdy pod koniec lat dziewięćdziesiątych parkiety giełdowe zaczęły przemieniać się w serwerownie, wiele osób nie wierzyło, że ewolucja rynków w tym kierunku okaże się sukcesem. Dzisiaj, ponad dziesięć lat później, mało kto z młodszego pokolenia graczy, potrafi wyobrazić sobie, aby transakcje wykonywane były inaczej niż elektronicznie. I nie ma się czemu dziwić. Infrastruktura informatyczna umożliwiła niesamowity rozwój rynków kapitałowych, zwiększając ich efektywność, a zarazem obniżając koszty. Dzięki rozwojowi technologii, to co kiedyś było dostępne tylko dla garstki „wtajemniczonych”, teraz nagle stało się dostępne dla każdego, kto tylko ma dostęp do internetu i wolne fundusze.W tym momencie wato zastanowić się jakie kolosalne zmiany pociągnęła za sobą opisana rewolucja? Kosztem/zaletą przejścia z parkietu na „ekrany”, było zwiększenie efektywności rynku. Zaletą – ponieważ większa efektywność oznaczała bardziej precyzyjne odzwierciedlenie wartości instrumentu w cenie; Wadą – ponieważ możliwości czerpania zysków z odchyleń od wartości prawdziwej stały się zdecydowanie mniejsze. Osoby widzące przyszłość w handlu elektronicznym zainwestowały ogromne środki w sprzęt i architekturę umożliwiającą całkowite wykorzystanie dostępnych możliwości. Z czasem, gdy trend okazał się nieodwracalny, pozostali, bardziej ostrożni, zaczęli dołączać do wyścigu technologicznego. Oczywistym jest, że Ci którzy pierwsi zdecydowali się na ten krok, podjęli największe ryzyko ale zyskali najwięcej, ponieważ gdy „nowi” zaczęli uczyć się funkcjonować w nieznanych warunkach, dla nich to środowisko nie było już niczym nowym dzięki czemu korzystali na błędach początkujących. A jak sytuacja wygląda dzisiaj?
Walka o mili, mikro, a nawet nano sekundy
W wyniku wyścigu o najlepszy sprzęt, najszybsze połączenia i najlepsze algorytmy oraz w wyniku ogólnej dostępności rynków, coraz więcej osób rywalizuje ze sobą o wykonanie zlecenia po jak najlepszej cenie. Jako, że giełdy dla większości instrumentów trzymają się zasady „kto pierwszy ten lepszy” odnośnie kolejności wykonywania zleceń – oczywistym jest, że szybszy wygrywa, podczas gdy reszta musi pogodzić się albo z gorszym wykonaniem lub z anulowaniem zlecenia. Zresztą, nic w tym dziwnego, ponieważ rynki zawsze działały w myśl tej zasady. Problem pojawia się, gdy uświadomimy sobie, co oznacza szybciej niż pozostali. Zobaczmy to na przykładzie potwierdzenia wykonania transakcji. Dawniej, na parkiecie moment od złożenia zlecenia do otrzymania potwierdzenia trwał od kilku sekund do kilku minut. Teraz, dla przykładu Eurex, poprzez wprowadzone w 2008 roku ETS (Enhanced Trading Solutions) twierdzi, że czas ten został zredukowany do 1 milisekundy, w przypadku zleceń złożonych z budynku giełdowego oraz przy opóźnieniach rzędu 1ms/100km przy zleceniach oddalonych od giełdy. Przy setkach tysięcy aktywnych uczestników, mogących wysyłać zlecenia z taką szybkością, kolejność przyjęcia zlecenia do Arkusza Zleceń mierzona jest w mikro, a może i nano-sekundach. Wystarczy zadać sobie pytanie: czy człowiek jest w stanie reagować tak szybko? Hmmm…A teraz najciekawszy wynalazek Wall Street
Jeszcze do niedawna myślałem, że za skrótem HFT kryje się wykonywanie wielu transakcji bardzo często. Nie myliłem się zbytnio, chociaż podstawowy mechanizm bardzo mnie zaskoczył i wręcz poczułem się oszukany. Otóż, pomijając HFT jako wykonywanie równolegle transakcji na wielu instrumentach, dowiedziałem się, że bardzo popularne stało się uprzedzanie zleceń. Umożliwia to funkcjonalność 30 milisekundowego podglądu do zlecenia wprowadzanego do arkusza zleceń, jaka została udostępniona przez giełdy (dostępna za opłatą). Zanim zagłębię się w szczegóły, warto zwrócić uwagę na rysunek poniżej, który doskonale ilustruje przebieg całego procederu (ze względu na opis w języku angielskim, przytoczę tłumaczenie poniżej).(źródło: http://www.nytimes.com/2009/07/24/business/24trading.html)
- 09:31:00.00 – Aktualna cena jest na poziomie $21.00. Inwestor wysyła zlecenie zakupu 5000 akcji firmy XYZ.
- 09:31:00.01 – Zanim zlecenie zostaje wysłane do arkusza zleceń, algorytmy HFT mają podgląd na nadchodzące zlecenia
- 09:31:00.05 – Wiedząc o nadchodzący zleceniu, algorytm HFT skupuje wszystkie dostępne akcje po cenie $21.00, automatycznie wystawiając je na sprzedaż po cenie $21.01
- 09:31:00.30 – Zlecenie trafia na rynek i zostaje wykonane po cenie 21.01, na czym algorytm zarobił $0.01 od akcji, czyli $50 w tym przypadku
Dzienny wolumen sztucznie napompowany
Zgodnie z aktualnym prawem, sztuczne „podkręcanie” wolumenu transakcji dla mało znanych akcji, żeby zwiększyć ich popularność jest nielegalne. Gdy jednak przyjrzeć się dokładniej powyższemu procederowi, niczym nie różni się od zakazanych praktyk, aczkolwiek jest dowolnie praktykowany przez firmy mające wystarczające fundusze, aby zainwestować w najnowocześniejsze komputery i najszybsze połączenia. Dodatkowo, giełda motywuje i wynagradza je za tego rodzaju praktyki. Wszyscy wydają się być zadowoleni: właściciele algorytmów HFT generują ogromne zyski (ciekawe dlaczego Goldman Sachs ogłosił rekordowe zyski w tym roku?), a giełdy mogą pochwalić się wysoką płynnością, która teoretycznie przyciąga kolejnych graczy. Nie trudno jest jednak zauważyć, że największymi poszkodowanymi są tradycyjni inwestorzy. Oczywiście dla dużego funduszu inwestycyjnego trzymającego pozycję kilka miesięcy, taka różnica w cenie nie ma wielkiego znaczenia. Jednak gdy pod uwagę weźmie się setki transakcji, a na każdej drobny „poślizg”, kwota jaką tracą staje się już znaczna, a że kapitał przez nie inwestowany zazwyczaj należy do drobnych inwestorów prywatnych – efekty tego procederu są przez nich najbardziej odczuwalne. HFT można więc określić swego rodzaju podatkiem za możliwość gry. Czy takie podejście jest fair? Podobno odpowiedzi na to pytanie zaczął szukać amerykański odpowiednik naszej Komisji Nadzoru Finansowego – SEC. Prawdopodobnie wprowadzone zostaną ograniczenia, które proceder ograniczą, aczkolwiek zanim to nastąpi, wygląda na to, że trzeba się pogodzić z faktem, iż takie zjawisko istnieje i jako mała rybka – prześlizgnąć się pomiędzy rekinami i wielorybami. Niemniej jednak jest to tylko potwierdzeniem, że rynki kapitałowe zmierzają w jednym kierunku i zamiast walczyć z trendem, czy nie warto by się było do niego przyłączyć?Pozdrawiam